czwartek, 6 lutego 2014

Faworkowa terapia antystresowa

W domu trochę ostatnio nerwowo. Młodszy się pochorował (tak wiem, wykrakałam) i  od tygodnia siedzimy na tyłkach. Nudyyy. Tak się rozleniwiłam, że zdarzało nam się leżeć na kanapie z książką lub tabletem przez dwie godziny. Matczyne wyrzuty sumienia od czasu do czasu organizowały jakieś zajęcia i zabawy, ale bez specjalnego zaangażowania. Plastelina, farby, szukanie przedmiotów z mapą.   
Swoją drogą to straszne jak się człowiek może w domu zasiedzieć. Żeby po paru dniach nie chciało się nawet wyjść po bułki, mimo, że słonko zachęcająco świeciło. Leń straszliwy i podstępny sprawiał, że w zlewie piętrzyły się naczynia, podłoga dostała plamek, a pranie... a nie, prać to ja akurat lubię, znaczy się pralka pierze. Ha!
W stanie lekkiej nerwowości zachciało mi się faworków. Napatrzyłam się TU. Trochę mi szło pod górkę, bo i śmietany nie było, i na przepis się nie mogłam zdecydować, a w kuchni bałagan. Dzieciarnia oczywiście zaraz zwietrzyła co się dzieje. Młodszy z wrzaskiem kazał się posadzić na blacie, a Starszak już wsadzał głowę do lodówki, w poszukiwaniu jajek. W obliczu rychłej awantury musiałam sięgnąć po przepis odstresowujący. 
Czy było sypanie mąką wszędzie? BYŁO
Czy była kłótnia kto będzie mieszał? BYŁA
Czy były jęki i stękania, że chcą inaczej sypać/mieszać/dodawać? BYŁY
Sami więc rozumiecie, że naprawdę musiałam mieć wsparcie. Polegało ono na tym, że zamiast odkładać ciasto "żeby odpoczęło", przez 10- 15 minut wali się w nie drewnianym wałkiem, aż pojawią się pęcherzyki powietrza.
Ach, cóż to za rewelacyjny sposób na pozbycie się frustracji. Naparzasz w niewinne ciasto ile wlezie wyobrażając sobie co lub kogo tylko chcesz. Można też zupełnie bezmyślnie, jako i ja czyniłam. Nie martwcie się jeśli Was siły opuszczą, zawsze znajdzie się chętny, żeby Was zmienić. I tak cała rodzina po kolei poużywała sobie ile wlezie. 
Nie było jednak tak słodko. Zużywszy tyle energii, zaczęli się dopominać o kolację. Co? Jak kolację? Jak mnie tu wielkie smażenie czeka? A szanowni państwo życzą sobie parówek, tostów i ketchupu. Żonglując ciastem, cedzakiem, garnkami, talerzami, tosterem i wołając w krytycznych momentach Męża, jakoś się udało dokończyć te faworki.
Dzieciarnia spróbowała i orzekła, że "nie są smaczne" i odmówiła konsumpcji.
Mąż poszedł na koszykówkę.
Cóż zjem je sama.
Bycie matką wymaga tyle poświęceń ;)



Faworki odstresowujące:

30 dag mąki
5 dag masła
5 żółtek
kieliszek koniaku
1-2 łyżki kwaśnej śmietany
łyżka cukru waniliowego
szczypta soli
cukier puder do pospania


Muszę się przyznać, że dałam zwykłej wódki, bo koniaku u nas niet. Bardzo bym chciała napisać ładnie i mądrze w jakiej kolejności wszystko należy robić, ale niestety nie umiem. Po prostu wszystko wymieszałam i zlepiłam w jedną całość, a potem bum.
Mam ten defekt, że przy przepisywaniu przepisów do własnego zeszytu, który kilka lat już ma, bardzo skracam wszelkie opisy. Z reguły ograniczam się do pojedynczych, co ważniejszych wzmianek typu - ubić białka. Pod tym przepisem mam informację o waleniu drewnianym wałkiem i żeby żółtka utrzeć z cukrem waniliowym, czego nie zrobiłam bo były warunki polowe. 
Zresztą na pewno sobie poradzicie, jeśli tylko przyjdzie Wam ochota na faworki.

p.s.

naprawdę są pyszne, piszę to otrzepując palce z cukru pudru

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz