czwartek, 30 stycznia 2014

Angry Pigs

Czy u Was też latają wściekłe ptaki? U nas od jakiegoś czasu owszem. Latają, skrzeczą, wybuchają, ćwierkają. Niby takie starodawne strzelanie z procy, ale jaki marketing. Nie powiem, sama się czasem wciągnę i odganiam potomstwo, bo "ile to można przy tablecie siedzieć!". 
Przy okazji zakupów przedświątecznych dostałam, wcale nie małego wytrzeszczu na widok cen tych ptaszynek. Oni chyba zupełnie poszaleli! Nigdy w życiu! Wylazła ze mnie sknera. Gdzieś tam na targu, w zabawkach co to wyżyją najwyżej 5 minut, wyszperałam kilka małych pluszowych, za całe 3 złote sztuka. Zabawa była przednia. Budowaliśmy z drewnianych klocków konstrukcje, które zamieszkiwały ludziki z lego. Z innych klocków i gumki recepturki powstała proca i... ognia! Aż szkoda, że nie mam zdjęć. Budowanie konstrukcji miało pewne wady, gdyż najmłodszym brakowało cierpliwości i to ja musiałam sprawdzać poziom drżenia rąk.
Ustawialiśmy też wieżę z pudeł na zabawki, na której szczycie zasiadała wybrana maskotka i za pomocą gumowych piłek ćwiczyliśmy celność. Nie wszyscy zawodnicy rozumieli zasadę rzucania z jednej linii, ale mniejsza o to. Tak na marginesie powiem, że podawacz do piłek to ma jednak ciężkie życie.
Stopniowo miłość do ptaków zaczęła spływać na świnki. I tu pojawił się zonk, bo o ile ptaszków różnej maści jest pod dostatkiem w sklepach, to zielonych wieprzków jak na lekarstwo. Pomijamy oczywiście propozycję jednej świni i jednego klocka za 50 zł. Ręka by mi chyba uschła.
Coś tam jednak było. Dzieciaki zostały obdarowane przez Babcię Świnkowym, pluszowym Królem i wtedy dopiero się zaczęło. Mania zielona nastała. Filmiki ze świnkami, świnki budują pojazdy, codzienne wojny o "pana Świnkę", "mamo, a sprawdzimy w sklepie czy mają jakieś świnki". Przyznaję, że rozważałam już nawet naukę dziergania na szydełku, żeby te zielone kulki stworzyć, jednak się nie zebrałam. W końcu zaczęłam dziś przetrząsać szafy w poszukiwaniu czegoś o odpowiednim kolorze, co mogłabym poświęcić w imię spokoju w domu. Padło na koszulkę męża. Oglądam ją z każdej strony i kombinuję jak mam to niby zrobić, żeby mi w miarę okrągła świnia wyszła. Mistrzem igły i nitki nie jestem, powiedzmy sobie szczerze. Wszystko to pod czujnym okiem Starszaka, który już kombinuje jak tatową koszulinę ocalić (solidarność plemników, czy jak?). I nagle moje cudowne dziecię podsuwa mi pod nos zielony balonik i mówi: "a może z tego zrobimy świnki? dokleimy uszy z papieru..." Mój Ty geniuszu kochany!!! To mi się tu już mózg gotuje, a to takie proste.
Z góry uprzedzam, że zdolności plastycznych nie posiadam, ale pomysł przedstawiam, bo może ktoś też ma marudzące o zieloną świnię dzieci, a budżet ograniczony do zdrowego rozsądku. Wszystkie opcje udoskonalające mile widziane.
Oczywiście na świnkach się nie skończyło. Na szczęście dzień się skończył.

wersja pierwotna plus wzór

czyżby nas hipnotyzowały?

niebieskie trio

nie, to nie jest  świnia pielęgniarka, to świnia w hełmie, proszę o zachowanie powagi :)



Od dziś gramy w zielone.



2 komentarze:

  1. Super! Jednak Polak potrafi :)
    (A jak miłość do swinek przetrwa do spokojniejszych czasów to wrócimy do tematu ;))

    OdpowiedzUsuń