Czy u Was też latają wściekłe ptaki? U nas od jakiegoś czasu owszem. Latają, skrzeczą, wybuchają, ćwierkają. Niby takie starodawne strzelanie z procy, ale jaki marketing. Nie powiem, sama się czasem wciągnę i odganiam potomstwo, bo "ile to można przy tablecie siedzieć!".
Przy okazji zakupów przedświątecznych dostałam, wcale nie małego wytrzeszczu na widok cen tych ptaszynek. Oni chyba zupełnie poszaleli! Nigdy w życiu! Wylazła ze mnie sknera. Gdzieś tam na targu, w zabawkach co to wyżyją najwyżej 5 minut, wyszperałam kilka małych pluszowych, za całe 3 złote sztuka. Zabawa była przednia. Budowaliśmy z drewnianych klocków konstrukcje, które zamieszkiwały ludziki z lego. Z innych klocków i gumki recepturki powstała proca i... ognia! Aż szkoda, że nie mam zdjęć. Budowanie konstrukcji miało pewne wady, gdyż najmłodszym brakowało cierpliwości i to ja musiałam sprawdzać poziom drżenia rąk.
Ustawialiśmy też wieżę z pudeł na zabawki, na której szczycie zasiadała wybrana maskotka i za pomocą gumowych piłek ćwiczyliśmy celność. Nie wszyscy zawodnicy rozumieli zasadę rzucania z jednej linii, ale mniejsza o to. Tak na marginesie powiem, że podawacz do piłek to ma jednak ciężkie życie.
Stopniowo miłość do ptaków zaczęła spływać na świnki. I tu pojawił się zonk, bo o ile ptaszków różnej maści jest pod dostatkiem w sklepach, to zielonych wieprzków jak na lekarstwo. Pomijamy oczywiście propozycję jednej świni i jednego klocka za 50 zł. Ręka by mi chyba uschła.
Coś tam jednak było. Dzieciaki zostały obdarowane przez Babcię Świnkowym, pluszowym Królem i wtedy dopiero się zaczęło. Mania zielona nastała. Filmiki ze świnkami, świnki budują pojazdy, codzienne wojny o "pana Świnkę", "mamo, a sprawdzimy w sklepie czy mają jakieś świnki". Przyznaję, że rozważałam już nawet naukę dziergania na szydełku, żeby te zielone kulki stworzyć, jednak się nie zebrałam. W końcu zaczęłam dziś przetrząsać szafy w poszukiwaniu czegoś o odpowiednim kolorze, co mogłabym poświęcić w imię spokoju w domu. Padło na koszulkę męża. Oglądam ją z każdej strony i kombinuję jak mam to niby zrobić, żeby mi w miarę okrągła świnia wyszła. Mistrzem igły i nitki nie jestem, powiedzmy sobie szczerze. Wszystko to pod czujnym okiem Starszaka, który już kombinuje jak tatową koszulinę ocalić (solidarność plemników, czy jak?). I nagle moje cudowne dziecię podsuwa mi pod nos zielony balonik i mówi: "a może z tego zrobimy świnki? dokleimy uszy z papieru..." Mój Ty geniuszu kochany!!! To mi się tu już mózg gotuje, a to takie proste.
Z góry uprzedzam, że zdolności plastycznych nie posiadam, ale pomysł przedstawiam, bo może ktoś też ma marudzące o zieloną świnię dzieci, a budżet ograniczony do zdrowego rozsądku. Wszystkie opcje udoskonalające mile widziane.
Oczywiście na świnkach się nie skończyło. Na szczęście dzień się skończył.
wersja pierwotna plus wzór |
czyżby nas hipnotyzowały? |
niebieskie trio |
nie, to nie jest świnia pielęgniarka, to świnia w hełmie, proszę o zachowanie powagi :) |
Od dziś gramy w zielone.
Super! Jednak Polak potrafi :)
OdpowiedzUsuń(A jak miłość do swinek przetrwa do spokojniejszych czasów to wrócimy do tematu ;))
dzieki serdeczne
OdpowiedzUsuń